1989-2019: wciąż jestem idealistą

Mieliśmy wspólnie świętować 30 lat wolności. Wielki Finał WOŚP miał być kolejnym triumfem spontanicznego działania dla najsłabszych i w trosce o wspólne dobro. Młodzi w całej Polsce marzli na ulicach, zbierając do puszek datki i wręczając ofiarodawcom czerwone serduszka. W Gdańsku, 13 stycznia 2019 r. wieczorem po przemówieniu do mieszkańców, prezydent Paweł Adamowicz został zamordowany na oczach tych młodych ludzi i telewidzów. Straciliśmy wybitnego polityka, samorządowca i przyjaciela. Tę krótką refleksję o trzech dekadach wolności dedykuję Bliskim i Przyjaciołom, którzy odeszli, zostawiając nam zadania – dobrą pamięć o nich i kontynuację ich misji.

Mogłoby się zdawać, że w tym jubileuszowym roku głęboki wstrząs dotknął wszystkie sfery, o które w latach 80. XX w. walczyliśmy w solidarnościowej opozycji: o samorząd, Europę i liberalną demokrację. Polityczne morderstwo prezydenta Gdańska, brexit, rosnące powszechnie poparcie dla partii o poglądach skrajnie prawicowych lub skrajnie lewicowych skłaniają nas i do przemyśleń, i – tym bardziej – do działania. Czy po 30 latach entuzjazm i nadzieja zdobywających wolność przerodziły się w rozczarowanie i nieufność? Czy to naturalne? Czy to było nieuchronne? Co można było zrobić lepiej? Te pytania postawić trzeba, ale poddać się tym emocjom nie powinno. Wciąż jestem idealistą. Wciąż uważam politykę za mój życiowy cel, za przestrzeń dialogu, za wielkie wyzwanie do zmiany naszego wspólnego świata na lepsze. Jestem też zdania, że z każdym rokiem bardziej potrzebujemy refleksji nad tym, co jest, co dzieje się między nami naprawdę, nad tym, co nas otacza i formuje, nad tym, co możemy zapewnić naszym wyborcom i co pozostawimy młodszym. Poświęciłem polityce 30 lat. To okazja, by spojrzeć wstecz i czerpiąc z doświadczeń, formułować nowe cele. To sposobność, by przypomnieć, co zawsze było dla nas najważniejsze i przekuć w działanie efekty wspólnych rozważań.

1989 – spragnieni wielu wolności

Decyzje podejmowaliśmy szybko i bez wahania: działać, obalić system, zmienić rzeczywistość, walczyć. Gdańsk w latach 80. był jednym z najważniejszych miejsc na świecie: tu upadał system, tu rodziła się „Solidarność”. Mieliśmy idealne warunki do buntu. Wszędzie marazm, przemoc, niesprawiedliwość, fałsz i obłuda komunistycznej władzy. W opozycji – wspólnota, solidarność, autorytety, świat kultury i nauki, a przede wszystkim ludzie spragnieni wolności i gotowi do poświęceń. W działalność opozycyjną zaangażowana była cała moja rodzina. Angażując się w końcówce lat 70. w działalność Ruchu Młodej Polski wiedziałem od samego początku, że nie ma dla mnie innej drogi. Schyłek komunizmu ujawniał głębokie okaleczenia kilku pokoleń: gorzki marazm wywołany trwałą niesprawiedliwością, lęki powodowane ciągłym zagrożeniem, niepewność losu, utratę godności. Na to nigdy nie było we mnie zgody. Łagodnieje dziś w opisach i ułomnej pamięci obraz schyłku PRL. Niepokoi mnie nostalgia za epoką biało-czarnego telewizora, który indoktrynował na okrągło bohaterstwem „Czterech Pancernych”. A przecież jeszcze w 1983 r. zamordowano Grzegorza Przemyka, w 1984 księdza Jerzego Popiełuszkę. To przecież w 1983 r. Lech Wałęsa dostał Pokojową Nagrodę Nobla – zachodni świat ponad żelazną kurtyną dawał mocny sygnał, że wolność jest zagrożona, że „imperium zła” musi upaść, że nasza walka ma sens i że nie jesteśmy w niej osamotnieni, że wolna Europa czeka na Polskę, pokładając ufność w naszej samorządności i niezależności. Było też wtedy w polityce więcej luzu i przyjaźni – opór przeciw dyktaturze bardzo mocno nas jednał. Jaśniejsze były wspólne cele i dążenia. Pamiętam, jak wiadomość o przyznaniu Nobla przekazywałem Lechowi Wałęsie na grzybach. Nie mieliśmy siedzib, tylko konspiracyjne lokale lub wspólne wyjazdy, co sprzyjało integracji i szczerości. Tych brakuje dzisiaj nawet w ramach jednej formacji. W roku 1989 wystarczyło na plakacie zdjęcie z Lechem Wałęsą, by kandydat, niekoniecznie znany, budził zaufanie wyborców. Aż 99 proc. miejsc w Senacie, pełne 35 proc. osiągalnych wtedy miejsc w Parlamencie: pierwsze wybory, choć jeszcze tylko po części wolne i demokratyczne, pokazały, że nie tylko my – z Ruchu Młodej Polski – jesteśmy spragnieni wolności. Komunizm musiał upaść, bo Polacy przestali godzić się na przemoc. Jan Paweł II zachęcał: „Nie lękajcie się”. Ksiądz Józef Tischner formułował postulaty „Etyki solidarności”, uwrażliwiał na duchowy wymiar opozycji. Bez wielkich pieniędzy, bez zaplecza, improwizując rzuciliśmy się w wyborcze kampanie, w trybie „wszystkie ręce na pokład”. I znów brała w tym udział niemal cała moja rodzina. Byliśmy wtedy razem, kierował nami entuzjazm, unosiły nas słowa wielkich poetów, schlebiał pozytywny odzew wolnego świata. Bo my, pozbawiani praw człowieka, potrzebowaliśmy tych głównych, podstawowych wolności, słowa, opinii, głosu wyborczego, przemieszczania się, zdobywania godnej pracy. W PRL brakowało niemal wszystkich wolności: osobistych, politycznych, społecznych. Było o co walczyć. Na fali tego entuzjazmu i tej spontanicznej siły komitety obywatelskie „Solidarności” zwyciężyły. Rok 1989 i początek lat 90. pamiętam jako czas wielkich kontrastów i wielkiej próby charakteru: w swetrach i sandałach wkroczyliśmy do gabinetów opuszczonych przez nomenklaturę. Na biurku w urzędzie wojewódzkim, przy którym miałem pracować, stał telefon łączący bezpośrednio z KW PZPR. Nie należy zapominać, że prezydentem był jeszcze wtedy generał Jaruzelski. My, choć już ujawnieni, nie czuliśmy się w pełni bezpieczni. To poczucie bezpieczeństwa należało wypracować, lecz wiedzieliśmy, że to wszystko naprawdę od nas zależy. Nie brakowało nam odwagi i siły do pokonywania przeszkód. Wszystko robiliśmy z żarliwością i przekonani do słuszności obranego kierunku. Czuliśmy, że nasze przekonania i postawy będą miały znaczenie wtedy i później. Świat lat 80. wyostrzył moralny podział na dobro i zło, ale w kolejnej dekadzie stawał się coraz mniej oczywisty. Bardzo trudne reformy, zaciskanie pasa, gruba kreska były dla wielu, którzy wcześniej bezgranicznie ufali „Solidarności”, niepojęte, a często trudne do przyjęcia. Lech Wałęsa, symbol stoczniowych strajków, sam musiał jeździć i gasić je w całej Polsce. Między ludzi wkradały się niezgoda i nieufność. Prędko skorzystaliśmy z odzyskanej wolności politycznej – rozpoczęła się tzw. wojna na górze i ujawniły podziały, które opozycyjna działalność zasłaniała wspólnymi celami i wspólnym wrogiem. Musiało się tak stać, lecz jeszcze wówczas nie przekreślało przyjaźni i dobrych relacji. Politycznie niezgodni, umieliśmy wciąż szukać porozumienia. Dziś tego najbardziej brakuje.

Samorząd

Fascynowała mnie współpraca przy tworzeniu struktur samorządowych. Maciej Płażyński – pierwszy niekomunistyczny wojewoda gdański – zaproponował mi współpracę i to z nim miałem sposobność przekonać się, jak trudne zadanie stoi przed nami. Choć „Solidarność” miała przecież w nazwie i samorządność i niezależność, ta samorządność po roku 1989 wymagała mnóstwo zaangażowania i pracy. Struktury lokalne PRL były fikcją. Centralne planowanie, zależność od PZPR, niezdolność do samodzielnego myślenia i podejmowania decyzji sprawiały, że role samorządowców – choć zachowali historyczne nazwy takie, jak sołtys czy wojewoda – były fikcyjne lub ograniczały się do podstawowych czynności administracyjnych. Wcześniej była wojna, a przed wojną – ogromne nierówności. Lata 90. pamiętam jako frapujący czas przywracania ufności do władzy lokalnej, jako czas formowania nowoczesnego samorządu, niezależnej służby publicznej. Myślę, że reforma samorządowa i pierwsze całkiem wolne wybory – właśnie samorządowe w roku 1990 – zdecydowały o sukcesie Polski. Powstawały samorządowe wspólnoty lokalne. Skuteczne przełamanie monopolu władzy, nadanie gminom i województwom finansowej i podmiotowej niezależności uruchomiły proces przemian nie tylko w administracji, lecz także w sferze mentalnej i moralnej. Powszechny za PRL rabunek mienia państwowego – uznawanego za niczyje – przestał być możliwy, bo niczyje szybko stawało się wspólnym, własnym, podległym wzajemnej trosce. Twórcy kina moralnego niepokoju, zwolnieni z tej patriotycznej misji, zaczęli tworzyć wielkie filmy na Zachodzie. „Trzy kolory” Krzysztofa Kieślowskiego, symbolizujące barwy francuskiej flagi, a zarazem barwy transformacji i rewolucji: wolność, równość i braterstwo, dołączyły w sferze kultury do wcześniejszego „Dekalogu”. Wartości chrześcijańskie pozostały w Polsce żywe i istotne, lecz dołączały do nich wartości będące podstawą liberalnych demokracji Zachodu. Polityczna wolność, ogromne możliwości budowania, tworzenia, gospodarcza samodzielność sprawiły, że młodsi od nas coraz rzadziej angażowali się w politykę. Mam poczucie, że największą ceną dynamicznego skoku gospodarczego wolnej Polski było zaniechanie politycznego zaangażowania przez tych, którzy po roku 1989 w pełni skorzystali z wolności. Pozostawili państwo i reformy nam oraz przegranej nomenklaturze. Frekwencja wyborcza znacznie spadła, a przy urnach pozostało najwięcej tych, którzy nie zdążyli lub nie umieli skorzystać z liberalnej konkurencji. Syci stali się obojętni politycznie. Głodni – podatnymi na wpływy i rozgoryczeni wysoką ceną przemian. Politycy przestali się spierać, a zaczęli kłócić. Jeszcze trochę i partii w Sejmie byłoby więcej niż foteli. W znanym tekście „Byliśmy głupi”, Marcin Król wypominał całej formacji wywodzącej się z solidarnościowej opozycji, że zachłyśnięci zdobywaniem kolejnych wolności, zaniedbaliśmy równość i solidarny udział w kosztach transformacji. Byliśmy też jednak skuteczni! Zdołaliśmy przełamać poczucie pokutujące po kilku dekadach komunistycznego reżimu, że państwo czy rząd są opresyjne, a najważniejszym zadaniem obywatela – nieposłuszeństwo.

Platforma Obywatelska

Wiedziałem, że od nas zależy, by każdym działaniem, własną postawą pokazywać na każdym kroku, że polityka i samorząd to nie synekura a służba. Tworzenie etosu państwowca i samorządowca uważam za jedno z największych osiągnięć tamtego czasu. Nie wszyscy i nie zawsze byliśmy doskonali, ale wzbudzenie pozytywnych emocji tam, gdzie przez dziesiątki lat ludzie zaznawali głównie krzywdy, zdrady czy fałszu, postrzegam jako ogromny sukces. Pozostało przed nami wtedy jeszcze ważne zadanie: stworzyć nowoczesną formację polityczną i zmienić partyjny krajobraz skomponowany z wielu skłóconych ugrupowań, które w kontrowersyjnych starciach szlifowały waleczność i czerpały z bezgranicznej wolności słowa, często żerując na braku doświadczenia u wyborców młodej demokracji.

Miałem wielki przywilej uczestniczyć w najważniejszych wydarzeniach. Nie garnąłem się nigdy na pierwszą linię medialnego frontu, ale cenię sytuacje, w których mogę wykorzystać polityczne doświadczenie. Organizując spotkanie Donalda Tuska, Macieja Płażyńskiego i Andrzeja Olechowskiego miałem poczucie misji i wielką nadzieję, że ich współpraca zachęci do dialogu i współdziałania bardzo różne środowiska. Tak też się stało. Platforma Obywatelska stała się przestrzenią wielkich politycznych możliwości: zdołaliśmy pogodzić trzy temperamenty niczym trzy żywioły. Donald Tusk, Maciej Płażyński i Andrzej Olechowski to politycy o wyjątkowej politycznej intuicji, którzy umieli przekonać do tworzenia formacji nowoczesnej, opartej na wartościach wciąż istotnych dla ludzi antykomunistycznej opozycji. Ludzie Platformy Obywatelskiej, wywodzący się zarówno ze środowisk konserwatywnych, jak i bardziej liberalnych, umieli przekonać, że w państwie wielu odzyskanych wolności wciąż potrzebne jest gospodarcze bezpieczeństwo, zaangażowanie i siła płynąca ze wspólnego działania. Wchodząc do Sejmu, pracując u boku Macieja Płażyńskiego jako dyrektor gabinetu marszałka Sejmu, miałem sposobność obserwować, jak zmienia się polityka, jak przestraja się z opozycyjnej walki, której celem jest wykończenie przeciwnika, na parlamentarny spór, którego celami są zgoda i budowanie wspólnego, coraz silniejszego państwa. Warto podkreślić, że w czasie, gdy Platforma Obywatelska zdobywała miejsca w Sejmie, a później władzę, Polska wchodziła w struktury UE oraz NATO, a na świecie doszło do wybuchu cyfrowej rewolucji. Ma to swoje polityczne konsekwencje: nieustanny strumień wiadomości, transparentność, przejrzystość i łatwość komunikacji doprowadziły do kryzysu zaufania. Zwycięstwo SLD i Aleksandra Kwaśniewskiego w kolejnych wyborach były gorzką lekcją. Jednocześnie wejście do Unii Europejskiej oraz Paktu Północnoatlantyckiego zagwarantowały Polakom poczucie bezpieczeństwa, największe od dziesięcioleci, jeśli nie od kilku wieków. Po raz pierwszy kolejne pokolenie nie musi budować od zera, po raz pierwszy wojna lub stan wojenny nie przerywają gospodarczego wzrostu i nie rujnują psychiki młodym. Przezwyciężanie nieufności do polityki pozostaje wyzwaniem. To jednak, że polityka ta nie wymaga chwytania za broń ani nie zagraża utratą obywatelskich praw czy wolności, pozostaje osiągnięciem. Umieliśmy wyciągnąć wnioski z podziałów i kolejnych przegranych. Koalicja PO – PiS się nie udała, ale dziś taką możliwość trudno sobie nawet wyobrazić. Dlaczego?

Pęknięcie 2010

Katastrofa smoleńska przecina trzy dekady polskich wolności bardzo bolesną blizną. Dla mnie – z powodów osobistych – straciłem brata i wielu bliskich przyjaciół. Polacy stracili elitę. Żałobna wspólnota ustawiająca się w korowody wzdłuż drogi z lotniska, rzucająca kwiaty na kondukt z trumnami ofiar, prędko pękła. I pęknięcie to jest olbrzymie, stało się z czasem osią politycznego konfliktu. Boli mnie licytacja osobistych strat tak, jak dotyka śmierć bliskich. Zdecydowałem się po raz kolejny wejść w oko cyklonu. Przyjąłem propozycję współpracy z prezydentem Bronisławem Komorowskim, który w wyborach pokonał Jarosława Kaczyńskiego, opłakującego podobnie jak ja, tragicznie zmarłego brata. Atmosfera była bardzo napięta. Sprawa smoleńskiego krzyża przed Pałacem Prezydenckim, później nieszczęsna awantura wokół pomnika ofiar katastrofy, wymagały rozważnych decyzji i działania skazanego na krytykę. Katastrofa smoleńska ujawniła intensywność społecznych frustracji, ale też ogrom politycznych nadziei, jakie wyborcy pokładają w politykach. Praca w kancelarii prezydenta była dla mnie doświadczeniem wyjątkowym: dała możliwość refleksji i wglądu w Polskę po dwóch dekadach przemian. Prezydent Rzeczypospolitej to przecież jedyny polityk wybrany bezpośrednio w całym kraju przez wszystkich. Człowiek wszędzie obecny, przemawiający do każdego. Wszędzie więc, dokąd jeździliśmy, był to „nasz prezydent” albo „wasz prezydent”. Setki wizyt lokalnych dały mi okazję do zobaczenia z bliska różnic, największych napięć, problemów i praktycznych, i społecznych. Praca w kancelarii pozwoliła mi też spotkać ludzi młodych, którzy „Solidarność” traktują tak, jak my Legiony czy Szare Szeregi – kombatancką przeszłość o znaczeniu już tylko symbolicznym. Wielu z nich było zbyt młodych, by głosować w roku 1989, a tym samym mogliśmy być dla nich „starym” systemem do obalenia. Tak się jednak nie działo. W polityce praca z młodymi ludźmi jest wielką nadzieją na to, że skorzystają nie tylko z naszego doświadczenia, ale też, że zdołamy przekazać im pewien etos. Wartości, którym wciąż służymy. Wspólnie organizowaliśmy obchody 25-lecia wyborów 1989, na których gościł prezydent Barack Obama i głowy wielu państw europejskich. To wtedy miałem okazję obserwować zmiany, jakie zaszły w politycznym i społecznym zaangażowaniu, trud ponoszony przy likwidowaniu podziałów, próby powrotu do politycznego kompromisu. Umieliśmy wspólnie zadać sobie pytanie: za co jesteśmy nadal odpowiedzialni? Co nadal leży w zasięgu naszych możliwości i pozostaje wyzwaniem dla polskiego polityka?

Zadania 2019

Młodzi 2019, zaangażowani aktywnie w NGO, w działalność charytatywną i społeczną, doznali w tym roku ogromnego wstrząsu. Czy śmierć polityka na ich oczach zrazi ich, czy zmotywuje? Tego nie wiadomo. Trzy dekady czynnego politycznego życia uczyniły mnie senatorem, ale nie pozbawiły idealizmu, z którym przyszedłem do polityki. Historia zatoczyła koło: choć mamy wszystkie wolności: osobiste, polityczne i społeczne, choć możemy się swobodnie poruszać po świecie, wybierać drogę zawodową i głosować w wolnych wyborach, tracimy stopniowo poczucie bezpieczeństwa, poczucie odpowiedzialności za polityczne wybory oraz poczucie wpływu na rzeczywistość. Chwieją się w posadach unijne struktury. Wolność stała się powszechna, a przez traci na wartości. Moje postulaty pozostają jednak niezmienne. Pierwszym z nich jest ograniczenie emocji w polityce na rzecz racjonalnych rozstrzygnięć. Drugim – refleksja nad współczesnością. Kim dalej będziemy w samorządzie, w polityce europejskiej i lokalnej, zależy od nas. Nadal są ważne wartości, które towarzyszyły mi na politycznej drodze. Na etosie i etyce solidarności, na motywacji do codziennej wspólnej pracy nad przełamywaniem granic i pęknięć w naszej polityce. Od Smoleńska do morderstwa Pawła Adamowicza dochodzi do coraz głębszych rozłamów nie tylko między partiami, ale i między ludźmi. Czytając wpisy na portalach społecznościowych mam poczucie, że rozpętała się wojna powszechna, że wszyscy są przeciwko wszystkim. Łatwość rozpowszechniania opinii przeradza się w destrukcyjną siłę. Wszystko na nowo staje się polityczne. Rodziny nie mogą spokojnie siadać przy stołach świątecznych, gdyż polityczny spór dezorganizuje wspólne życie. Zagadnienia uznawane za świętości przestały podlegać moralnej ochronie. Awantura wokół ustawy o IPN obudziła demony nawet wśród ludzi kultury. Padały zdania, jakie 30 lat wcześniej nie przeszłyby ludziom przez gardło. Polityka powinna przecież być przestrzenią zgody, szukania porozumienia, nie podżegania do konfliktu. Wierzę głęboko, że mamy nadal wspólne cele do osiągnięcia, ważne zadania, które mogą nas połączyć. Chciałbym, abyśmy umieli się słuchać, a nie zagłuszali wzajemnie. Nie znamy wszystkich wolności i wszystkich nigdy nie będziemy mieć. Ale możemy nadal razem zabiegać o to, by zdobyć ich i ochronić jak najwięcej. Każdy z nas wie, że poza społecznym życiem skazany jest na niepewność, stąd trwała potrzeba budowania na nowo przestrzeni społecznej umowy. Jestem przekonany, że mimo kolejnych tragedii, nie musimy wątpić w solidarność. Zawsze można wszystko zrobić lepiej. Nie jesteśmy wolni od błędów. Jednak nadal jesteśmy wolni i podejmujemy samorządne decyzje.

Na zakończenie chciałbym podziękować moim Rodzicom i Bliskim, którzy formowali mnie przez lata politycznej drogi, nie odwodzili od niej i wspierali moje dążenia. Moim Przyjaciołom, którzy obdarzyli mnie zaufaniem i podejmowali wspólne decyzje nad kształtem kolejnych przemian. Nadal mamy wiele do zrobienia: powstrzymać rozpad Unii Europejskiej, promować jej główne cele, o jakich w czasach wolności zapominamy: powstrzymanie wojny i utrzymanie gospodarczej wspólnoty. Nadal potrzebujemy formacji, która nie zaspokajając populistycznych roszczeń, będzie dążyła do racjonalnej i wyważonej polityki społecznej. Nadal musimy zabiegać o bezpieczeństwo Polski, zwłaszcza w niepewnej sytuacji w NATO, podczas gwałtownych przemian w polityce USA oraz wobec zagrożeń płynących ze Wschodu. Wojna z terroryzmem i hybrydowy konflikt wymagają naszego zaangażowania. Nadal jesteśmy współodpowiedzialni za politykę klimatyczną, za spójny głos w regionie, za pozostawanie przy naczelnych wartościach demokratycznych. Nie jesteśmy winni tragediom i wszystkim błędom polskiej polityki. Jesteśmy jednak wciąż odpowiedzialni za to, by podnosić jakość publicznej debaty, pogłębiać i poszerzać zakres refleksji nad relacją obywatela i państwa, które on współtworzy. Naszym wielkim zadaniem jest podniesienie frekwencji wyborczej, odbudowa zaufania wyborców w podejmowane decyzje i w nasze działania. Wciąż jestem idealistą, ale chciałbym ideałom nadawać nowe znaczenia i czynnie realizować je w polityce.

Źródło: artykuł autorstwa senatora Sławomira Rybickiego „1989-2019: wciąż jestem idealistą” opublikowany został w wydawanych przez Sejmik Województwa Pomorskiego – Zeszytach Problemowych „SAMORZĄD POMORZA” nr 7/2019

 

 

Udostępnij treść: